W dniu 16 marca 2017 roku w gmachu Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku o godz. 12.00 miała miejsce niezwykle dostojna uroczystość. Otóż, Pan Rainer von Scharpen, niebywały przyjaciel Caritas Archidiecezji Gdańskiej, obywatel Niemiec został odznaczony przez Prezydenta Rzeczpospolitej Polski, Złotym Krzyżem za Zasługi RP. Dekoracji dokonał Pan Wojewoda, Dariusz Drelich.
Pan Rainer von Scharpen od roku 1981 zorganizował 111 transportów z pomocą dla osób potrzebujących z Pomorza, głównie podopiecznych Caritas Archidiecezji Gdańskiej. Wśród wielu ton żywności, odzieży, obuwia były również łóżka szpitalne, wózki inwalidzkie a nawet sprzęt do dializy czy ultrasonograf.
Wśród osób obecnych podczas uroczystości byli również: Bb Wieszław Szalchetka, przewodniczący Komisji Charytatywnej Konferencji Episkopatu Polski; Pani Cornelia Pieper, konsul generalna Republiki Federalnej Niemiec w Gdańsku, ks. prałat mgr Ireneusz Bradtke, wieloletni dyrektor Caritas Archidiecezji Gdańskiej i przyjaciela Pana Rainera, Małgorzata Niemkiewicz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Gdańsku a także małżonka Pana Rainera oraz przyjaciele.
Na początku uroczystości wszystkich zgromadzonych przywitał ks. Janusz Steć, dyrektor Caritas Archidiecezji Gdańskiej. Później prezentacji osoby Pana Rainera dokonał ks. Piotr Brzozowski. Następnie zgodnie z protokołem odbyła się dekoracja, której dokonał Wojewoda Pomorski, Pan Dariusz Drelich. Następnie, po przyjęciu słów uznania i gratulacji sam Pan Rainer von Scharpen opowiedział o swojej współpracy Caritas i miłości do Kaszub.
Poniżej treść wystąpienia:
„Szanowny Panie Prezydencie (szanowna Pani Prezydent) evt.
Szanowny Panie Senatorze (szanowna Pani Senator),
szanowna Eminencjo,
każdy chciałby być obdarowany i doceniany. To jest całkiem naturalne, również ja cieszę się bardzo. Jednak nie każda pochwała ma tą samą wartość: pochwała nauczyciela jest miła, pochwała dyrektora albo ministra jeszcze lepsza. Dlatego czuję się szczególnie zaszczycony tym, że ja dzisiaj jako Niemiec, otrzymam najwyższe odznaczenie, jakie Prezydent Polski w czasie pokoju przydzielić może. Jestem bardzo wzruszony, dziękuję Państwu z całego serca.
Jak doszło do tego transportu?
Ponieważ mój polski nie jest na tyle dobry, dlatego resztę więc w języku niemieckim.
Na początku były dwie rozmowy: pierwsza w 1980 roku z jedną z uczennic, która w ramach nagrody dla laureatów konkursu brała udział w podróży po Polsce organizowanej przez jej ojca. Rok później, w 1981, w czasie „Karnawału Solidarności” mogłem towarzyszyć tej grupie i w ten oto sposób, po raz pierwszy od czasu ucieczki w styczniu 1945 ostatnim ze statków przed Wilhelmem Gustloffem, przybyłem do mojej niegdysiejszej ojczyzny, do Gdańska.
W trakcie tej podróży odbyłem drugą z decydujących rozmów, rozmowę ze starszym panem, która nie dała mi spokoju i skłoniła do zbierania w mojej szkole butów, w szczególności tych w dziecięcych rozmiarach. Chciałem je wysłać transportem do Olsztyna. Nie udało się. Tysiąc par butów stało w szkolnej klasie i powoli zaczynało pachnieć. Ostatecznie sam pojechałem do Sopotu, w pierwszą niedzielę adwentu 1981 roku, na dokładnie dwa tygodnie przed wprowadzeniem stanu wojennego. Nie przypuszczałem wówczas, że z tego wyjazdu zrobi się 111 transportów. Czegoś takiego się nie planuje, takie coś dzieje się samo. Transport za transportem, aż w końcu nie możesz przestać. Każdy wyjazd to ok. 2500 km, wychodzi na to, że przy 111 transportach niemal siedmiokrotnie objechaliśmy dookoła ziemię.
Przed oczami przemykają mi przeróżne przeżycia związane z transportami: liczne popękane opony i to w samochodach załadowanych po brzegi, utknięcie w śnieżnej zaspie w wąwozie w okolicach Warzenka, jedenaście godzin przymusowej przerwy na granicy Olszyna-Forst, wszystkie drogi prowadzące na południe, w kierunku Wrocławia, po to byśmy nie zdążyli na pochód pierwszomajowy do Gdańska, godziny negocjacji ze strażnikami i celnikami, nocowanie w szoferce przy minusowej temperaturze. Przypominam sobie naszą „strategię celną”, która pozwalała uniknąć długiego czekania: Samochody musiały być załadowane w taki sposób, żeby po otwarciu klapy były widoczne szpitalne łóżka, przed nimi wózki inwalidzkie, baseny i krzesła toaletowe, a na nich pluszaki albo jakiś miś. Nasz sposób na odprawę celną nazywaliśmy „mieszanką odrazy i wzruszenia”. Działało zawsze: „Zamykać klapę, odjazd!”
Czegoż to nie przewoziliśmy! Początkowo przez długi czas żywność, ubrania i buty. Potem zrobiło się „medycznie”: pościel, co najmniej pięćset łóżek szpitalnych i materacy, ok. tysiąca wózków inwalidzkich, niezliczoną ilość balkoników, kilogramy leków a od kilku lat stale pampersy, całymi paletami, dla sopockiego hospicjum prowadzonego przez Caritas. Mieliśmy też „egzotyczne zmówienia specjalne”: sto składanych łóżek polowych Bundeswery na obóz dziecięcy organizowany przez Caritas, 100 000 jaj, dar jednego z gospodarstw przeznaczony dla kuchni dla ubogich i na kolonie letnie dla dzieci, ławki i krzesła szkolne do urządzanego właśnie domu dziecka, urządzenia do dializ i USG, fotel dentystyczny, ornaty i ciemny materiał na habity dla sióstr zakonnych, szeroka na trzy metry pralnia, stół stolarski do warsztatu w schronisku dla bezdomnych Towarzystwa Brata Alberta, masa plastyczna do odnowienia statuy św. Wojciecha, żeby wyglądała pięknie podczas uroczystości odpustowych w św. Wojciechu, urządzenie do wypiekania komunikantów.
Przywoziliśmy dary, tzn. „podarunki, prezenty”. Ale i ja zostałem obdarowany, obdarowany sowicie doświadczeniami, których bym nie oddał. Spotkałem na swej drodze ludzi, którzy dawali się zarażać. Przekazywali pieniądze i pomoc rzeczową, pomagali przy załadunkach, poświęcali swój wolny czas, udzielając się jako kierowcy, na przykład Peter Bechtold, ojciec jednej z byłych uczennic, jest z nami już po raz dwudziesty drugi. Dziękuję, Peter! To piękne doświadczenie, czuć, że podaje się dalej płomień. Wiem też, że bez tej ekipy w tle transporty nie byłyby możliwe. Dziękuję im wszystkim! Szczególne podziękowanie należy się mojej żonie, która od kilku dekad ten ciężar dźwiga razem ze mną!
Inne doświadczenie, którego bym nie oddał: Na własnej skórze odczułem przemiany polityczne, jakie dokonywały się w Europie środkowej. Szykanujące kontrole przy wjeździe do NRD, ciężarówka po brzegi zapakowana ubraniami w plastikowych workach i nakaz: „zrobić przejście środkiem, ostatni worek z tyłu po prawej i na dole po lewej do prześwietlenia!”, jazda slalomem między zaporami przeciwczołgowymi po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, śledzenie, kiedy oglądaliśmy pomnik Solidarności przy Stoczni Gdańskiej, msza w kościele św. Brygidy w rocznicę zamordowania księdza Popiełuszki, kiedy to polska dusza łącząca w sobie pobożność i patriotyzm stała się dla mnie namacalną i na wyciągnięcie dłoni, podniecenie związane z pierwszym wyjazdem po upadku muru, nowy początek Polski aż po jej przyjęcie do Unii Europejskiej i rozkwit kraju, który po nim nastąpił. Dla mnie wszystko to nie jest tylko abstrakcyjną „historią”, ale wiąże się z przeżyciami, spotkaniami, twarzami.
Jestem wdzięczny za wiele intensywnych, otwartych rozmów z Polakami, rozmów wolnych od wszelkiego tabu narzuconego przez historię. „Człowiek boi się tylko tego, czego nie zna”, przeczytałem kiedyś. Poznałem Polaków, którzy stali się prawdziwymi przyjaciółmi, natomiast akurat w tych „złych” czasach doświadczaliśmy wspaniałych przykładów polskiej gościnności, kiedy to przez trzy tygodnie oszczędzano, aby przed nami mógł uginać się stół…
Z prawdziwą radością przeżywałem ogrom pracy włożonej w tworzenie Caritas Archidiecezji Gdańskiej, zwłaszcza pod kierownictwem pierwszego po 1989 dyrektora, prałata Bradtkego oraz kontynuację tego dzieła dzisiaj. Jestem dumny i wdzięczny, że mogłem być partnerem
w tym procesie.
Wzbogaciło mnie poznawanie Gdańska i jego wspaniałych okolic: Malborka, Mierzei Wiślanej, Fromborka, Pucka, Helu, Szwajcarii Kaszubskiej… Dla mnie jako nauczyciela ogromną radością było móc zabierać w te miejsca wycieczki szkolne, a później pięćdziesięcioosobową grupę seniorów z mojej parafii.
Jestem dzieckiem rodziny pochodzącej z regionu granicznego, z powiatu kościerskiego i ze względu na wydarzenia historyczne swoista granica kładła się cieniem i na naszej wielopokoleniowej rodzinie. Stanowiło ją pytanie: „Niemcy czy Polacy?” To przekonanie, które nabrało konkretnych kształtów, kiedy moja sędziwa babcia w 1957 roku wyjechała do Kolonii, stało się kluczowym wydarzeniem mojej młodości: granica – odgrodzenie = rozdzielenie – wykluczenie = stygmatyzacja. Swój zawód, zawód nauczyciela języka zawsze pojmowałem jako polityczną misję: od niemal czterdziestu lat organizowałem wymiany studentów i uczniów z Niemiec i Francji, naszych zachodnich sąsiadów. Do Polski, naszego wschodniego sąsiada, wysyłałem transporty, które oprócz świadczenia pomocy materialnej miały przyczynić się
do przełamywania granic oraz umożliwiać spotkania i porozumienie.
Kochać rodzinny kraj i ojczyznę, a przy tym ze zrozumieniem i przyjaźnią podchodzić do swoich sąsiadów – to moje przekonanie i mogę powiedzieć:
Poprzez historię jestem Niemcem, przez przekonanie Europejczykiem, ale w sercu Kaszubem!
(Durch die Geschichte bin ich Deutscher, aus Überzeugung Europäer, aber im Herzen Kaschube!)
Ich danke Ihnen!
Dziękuję Państwu!”