Tuż przed Wielkanocą wolontariusze Szkolnego Koła Caritas przy V Liceum Ogólnokształcącym w Gdańsku odwiedzili mieszkańców Domu Hospicyjnego im. Św. Józefa w Sopocie. Chcieli podzielić się swoimi refleksjami z tej wizyty:

 W piątek 26 marca br., tuż po rekolekcjach wielkopostnych w parafii oo.Cystersów w Oliwie – dziewczyny, należące od Szkolnego Koła Caritas (i nie tylko) wraz dwoma opiekunami udały się od „domu hospicyjnego”.

Tak hospicjum nazywała wolontariuszka, ze względu na panującą tam rodzinną atmosferę, która wypełniała pomieszczenia pomalowane na ciepłe kolory – beżu i pomarańczy.

Przed wejściem do budynku, otoczonego przez krótko wykoszoną trawę z gdzieniegdzie dającymi znać o początku wiosny przebiśniegami, czułam lekki niepokój, strach przed nieznanym. Hospicjum zawsze wyobrażałam sobie jako miejsce smutku, cierpienia i żalu do życia, który wydawało mi się, że czuł każdy komu los „kazał się” tam znaleźć.

Lecz pomimo tego, że chociaż w połowie rzeczywiście było tak jak to widziałam oczami wyobraźni, to warto zaznaczyć, iż mieszkańcami tego domu nie towarzyszyły jedynie te negatywne uczucia. W każdym z nich, pomimo niedającej o sobie zapomnieć nieuleczalnej chorobie, dało się zauważyć wewnętrzną moc, wielką chęć do życia (której mógłby pozazdrościć niejeden cieszący się zdrowiem człowiek).

Ze względu na to, że odwiedziny wypadły tuż przed Wielkanocą przygotowaliśmy dla domowników stroiki, które – mamy nadzieję – ubarwić i im te święta i będą przypominały im o tym, że ktoś o nich pamięta.

Ta wizyta uświadomiła mi, że wiele razy słyszane choć może banalne i proste hasło: „Hospicjum to też życie” można zrozumieć jedynie przez chociażby krótki pobyt w tym miejscu. Zrozumiałam też, że odcinanie się od świata chorych do niczego nie prowadzi. Często myślimy, że śmierć jest daleko od nas, tymczasem każdego może ona spotkać w najmniej spodziewanym momencie.

Jestem niemalże pewna, że Ci ludzie, w tych trudnych chwilach najbardziej potrzebują drugiego człowieka. Jego obecności, ciepłego słowa, uśmiechu i pomocnej dłoni. Cieszę się, że chociaż przez chwilę mogliśmy im to
dać.

Krystiana Ciesielska

 

Przyznam się, że był to mój pierwszy raz w takim miejscu. Obawiałam się, że nie jestem przygotowana na spotkanie z
chorymi. Jest w tym trochę prawdy, bo prawie się nie popłakałam, jak ujrzałam uśmiech pacjentów po otrzymaniu naszych prezentów w postaci koszyków wielkanocnych.

Miejsce to w ogóle nie przypomina całego smutku związanego ze śmiercią. Wręcz przeciwnie jest to miejsce ciepłe i radosne. Cóż więcej mogłabym powiedzieć na pewno to, że trzeba to przeżyć samemu.

Diana Kania

 To było dziwne uczucie. Niby nie znałam tamtych ludzi, ale wiedziałam, a raczej bałam się tego, że wiem jak się oni mogą czuć, co ich rodzina może przeżywać. Za każdym razem jak Pani wolontariuszka opowiadała o domownikach hospicyjnego, myślami wracałam do mojej babci i wujka, ale to już inna historia…

Miło było ich odwiedzać, widzieć ich radość i słyszeć serdeczne życzenia, ale jednak gdzieś tam w głowie tkwiła myśl, że to mogą być ich ostatnie święta albo, że mogą w ogóle się ich nie doczekać,  to wie, może niektórzy z nich nie doczekali końca dnia? Ta niepewność kolejnego dnia i bezradność jest przytłaczająca. I pomyśleć, że jednego miesiąca umarło aż 30 osób…

Pomimo to, dla mnie była to pouczająca wizyta, dająca dużo do myślenia nad swoim życiem, pokazała mi jak zdrowie potrafi być kruche.

Ania Glass