No tak ..kolonie warzenkowe pierwszego turnusu już zakończone …..przez 13 dni zmagaliśmy się z pogodą …

Hasłem przewodnim były igrzyska sportowe Warzenkiada.

 

POCZĄTKI ZAWSZE SĄ TRUDNE…

Już pierwszy dzień przywitał nas burzą, ale pogoda nie zaburzyła naszych dobrych humorów. Po pożegnaniu rodziców i opiekunów, rozpoczęła się nasza przygoda z  samodzielnością. Trzeba było zdać pierwszy test…. czyli samodzielnie pościelić swoje łóżko, rozpakować bagaż i znaleźć miejsce na  buty i inne drobiazgi osobiste.  Nie zawsze można było poradzić sobie z dużą poszwą na kołdrę, czy nieposłusznym prześcieradłem, ale zawsze można liczyć na pomoc Cioć i Wujków, którzy służyli radą  i pomocą. To był też dobry czas, aby zapoznać się bliżej z naszymi nowymi kolegami i koleżankami z grupy,  czas na ustalenie zasad i określenie co wolno, a jakich zachowań należy unikać, by nie było kłopotów czyli ustalenie kontraktu. Pierwsza noc z dala od domu, mamy i taty była dużym wyzwaniem.

Pomimo kapryśnej pogody wspólnie (całą kolonią )… postanowiliśmy sprawdzić co znajduje się za płotem czyli  wybraliśmy się na zwiedzanie okolicznych terenów… Łąki, niedaleki lasek i jezioro, wielka szkoda, że nie można się było wykąpać… Ale wieczorna dyskoteka z tradycyjnymi warzenkowymi tańcami…. trochę złagodziła nasz smutek.

 

 

NASZE PIERWSZE DNI

 W pierwszą kolonijną niedzielę odbyła się Masza św. w której kazanie wygłosił ks. Piotr. Przypowieść o Franku i gwoździach towarzyszyła nam w różnych sytuacjach przez całe nasze kolonijne życie. W czasie pierwszego niedzielnego popołudnia szykowaliśmy się do kibicowania w finałowym meczu EURO 2012 Hiszpania- Włochy.   Oprócz przypomnienia zasad kulturalnego kibicowania, wspólnymi siłami wykonywaliśmy różne przydatne gadżety symbolizujące barwy naszych faworytów. Dziewczyny z najmłodszej grupy pod dowództwem cioci Eli, wyspecjalizowały się w produkcji pomponów, inni tworzyli flagi  a ciocie Jagoda i Ola były ekspertami w malowaniu twarzy. Większość i tak kibicowała wspaniałym Hiszpanom, lecz i waleczni Włosi mieli swoich wielu wiernych fanów. Nie wszyscy dotrwali do końca spotkania… ale i tak wygrali  Hiszpanie….

Życie kolonijne rozpoczęło się na dobre…. czyli  przygotowania do uroczystego otwarcia „naszej olimpiady”. Trzeba było wymyślić nie tylko nazwę grupy, ale jej symbole, hymny, zawołania, i to co najważniejsze treningi przygotowujące nas do  rozgrywek  sportowych w ulubionych dyscyplinach.

 

CHRZEST KOLONIJNY–  który zaliczyć musi każdy prawdziwy kolonista. Zadania do wykonania tworzyli dla nas Wujkowie i Ciocie, trzeba było wykonać 7 trudnych zadań i rozwiązać jedną zagadkę (tę o żółwikach na pustyni…), aby otrzymać kolonijne imię. Prawie wszyscy przeszli ten tor przeszkód, ale prawidłowe rozwiązanie zagadki podał tylko Krystian.    

 

ROZGRYWKI  SPORTOWE przez kilka dni o różnych porach dnia rozgrywaliśmy nasze turnieje sportowe. Główne dyscypliny to oczywiście „Dwa ognie”, piłka nożna, hokej na trawie, odbicia piłką siatkową, hula-hop, ringo i  konkurencje „skakankowe” w których dominowały dziewczęta  Największym powodzeniem cieszyła się trampolina , do której zawsze była kolejka i określony (co do sekundy) czas skakania. Podjęliśmy nawet próbę nauki gry w palanta… ale nie do końca mogliśmy rozwijać nasze umiejętności w tym kierunku ze względu na brak właściwego sprzętu. Na ostatnim apelu wszyscy uczestnicy rozgrywek sportowych zostali nagrodzeni a najlepsi otrzymali  wyróżnienia.

 

MAM  TALENT – W tak dużej grupie kolonijnej jak nasza, znalazło się wiele osób mniej lub bardziej utalentowanych. Przez pół dnia poszukiwaliśmy najbardziej utalentowanych. Kategorie były różne , od recytacji,  tańca i piosenki po przez popisy sportowe na partii szachów kończąc. Po południu prezentowali się najlepsi. Było 21 startujących zespołowo lub solistów. Och, było na co popatrzeć. Wszyscy dopingowali swoich przedstawicieli , ciocia Jagoda nawet czynnie wspierała występ swoich „Stokrotek”

Inną formą realizacji talentów było popołudnie z KARAOKE. Każdy kto tylko chciał ….solo czy w zespole mógł spróbować swoich sił przed mikrofonem no i oczywiście zmierzyć się z krytyczną ( ale również życzliwą ) publicznością. Wujek Rafał miał dużo pracy , aby dopasować repertuar do zamówień uczestników. Były brawa no i na koniec oczywiście dyskoteka.

 

Dwukrotnie w ciągu turnusu trzema środkami transportu zwiedzaliśmy różne miejsca. Pierwsza była Łeba i ogromny Park Dinozaurów. Na ogromnej powierzchni mogliśmy podziwiać nie tylko prehistoryczne gady , które były prawie jak żywe bo wydawały różne odgłosy, ale spróbować jak jedzie się „pojazdem Flinstona”, rzucić podkową do celu, dać się złapać na lasso, pojeździć konno lub po prostu nakarmić (już i tak przekarmione) zwierzęta w małym ZOO.

 

Druga wycieczka to półwysep  mierzeja) helska. Najp ierw trochę historii – czyli zwiedzanie umocnień z 1939 r. Krótki film dokumentalny opowiadał o obrońcach przed lat, sprzęcie wojskowym, jakim dysponowali, i siłą wroga z którą musieli się zmierzyć, a w 1939r. bronili się najdłużej. Potem na trasie naszej wędrówki było „Helskie fokarium”. Na te przemiłe morskie ssaki można patrzeć godzinami. Największe jednak wrażenie zrobiła na nas informacja o foczce Krysi, która zmarła w wyniku połknięcia bardzo dużej ilości monet. Będąc na Helu trzeba było sprawdzić, gdzie kończy się Półwysep oraż Zatoka Gdańska a gdzie zaczyna się „pełne „Morze Bałtyckie oczywiście. No i nad naszymi głowami rozpętała się burza., W ciągu kilku minut jasne niebo zasnuły ciężkie ciemne burzowe chmury ….i szybko trzeba było biec do autokarów…. ci ostatni i tak zmokli. Fajnie było popatrzeć na Trójmiasto z drugiej strony.

 

Tak minęły 2 tygodnie – deszczowe, burzowe (choć niekiedy nieśmiało przebijało się przez chmury  słoneczko) i… przepełnione niesamowitą energią tkwiącą w naszych dzieciach.  Taak, my Ciocie i Wujkowie  odczuwaliśmy na co dzień jej skutki J – poza tym wiadomo: „w czasie deszczu dzieci się nudzą ..”  . Ale ..- daliśmy radę.

Do zobaczenia – za rok.

 

Kierownik koloni – Beata Wolińska- Sińczak