Pewnego grudniowego wieczoru, kiedy Mary wrocila tymczasowo z uchodźctwa, wraz z Martą zawitały to ledwie żyjącego Księdza, atakowanego aktualnie przez bliżej nieznane choróbsko.

– Ksiądz, pojedźmy razem na spływ! – powiedziała Mary,

– jasne, kiedy wam pasuje? odparł Ksiądz. Po krótkiej dyskusji termin został ustalony i wpisany do kalendarza. Dziewczyny wybuchnęły euforią. Lipiec 2009! Super! Lecz do lipca jeszcze wiele mogło się zdarzyć…
O dziwo żaden nieplanowany telefon nie popsuł szyków. Zakupy, pakowanie i …. komu w drogę temu trampki! ( i kajaki… =P ).
W czwartkowy poranek cała ekipa ( ze znaczną przewagą kobiet)stawiła się przed sopockim hospicjum. Pierwsze rozmowy, ustalenia i…hop do busa! Droga do Lipusza minęła bez przeszkód. Na miejscu rozbiliśmy namioty i wskoczyliśmy do pierwszego wolnego kajaka, który wpadł nam w łapki. Robaczkownie, promowanie – czego to nas nie uczono! Dzień zakończyła Msza i ognisko, a nadgorliwym zafundowano nocne przebieżki po okolicy. Pierwszy dzień na wodzie minął głównie na szuwarkowaniu. Nie zabrakło także wywrotki w wykonaniu Wery i Doroty! Ah, te bliskie spotkania z naturą, gdyby tylko dziewczyny nauczyły się pływać… 😀
Z dnia na dzień szło nam coraz lepiej. Dzielnie przemierzaliśmy kajakowe szlaki. Jednak w pewnym momencie plany popsuła nam pogoda -kiedy Mary z narażeniem życia dzielnie gotowała obiad zgłodniała gromada trzymała kciuki. Resztę wieczoru i kolejny dzień spędziliśmy w świątyni hazardu, grając na przemian w karty i scarble. Na szczęście po 18 godzinach deszcz ustał a grupie ukazało się magicznie kolorowe niebo – dobry znak na kolejne dni. Kolejne dni urozmaicało m.in. patroszenie i pieczenie pstrągów ( mniaaaaaam! ), nocne spotkania ze studentami z Wrocławia
(same ciacha! 😀 ), skecze przy ognisku z łodzianami oraz oczywiście niemal nieustająca gra w zabijanie. Nie wolno nam również zapomnieć o rozgrywkach w świnie ( pozdrowienia dla Moniki z tamponami w uszach oraz Sumika – dzielnego giermka z menażką na głowie i zbroją z alumaty! ). Nawet granat w sklepie nie mógł zepsuć nam humoru. I tak, pod przewodnictwem świeżo upieczonej instruktorki Marty dopłynęliśmy szczęśliwie do celu. Ostatnie rozstawianie namiotów, ostatnie ognisko i wycie do księżyca ( z już kompletnie rozstrojoną gitarą ), jaskółki na kajakowym dziobie ( każdy ma jakiegoś bzika…) i…nadszedł czas pożegnania. Jak nakazuje tradycja kadra wylądowała w wodzie ( Mary nawet na lince do prania! ). Zdjęcia, buzi buzi, łezka w oku ( u niektórych nawet dwie 😉 ) i do zobaczenia za rok! 🙂
Kadra dziękuje: Ali, Asi, Dorocie, Klaudii, Martynce, Monice, Natalii, Różowej, Werze, Beli, Damianowi, Sumikowi i Tomkowi za niezapomniany (mamy nadzieję, że dobrze wykorzystany) czas!3majcie się! 🙂