”Jutro znów wypłynę, bo odkryłem,
że wciąż brzmi żeglarska stara pieśń.”

 

Pierwszy raz, w silnym i damskim wydaniu Kasztany odkrywały, czym jest życie na morzu. Między 21 sierpnia a 23 sierpnia odważne dziewczyny z naszej grupy pływały na jachcie Por Fawor po Zatoce Gdańskiej, ale żeby cały rejs mógł się odbyć najpierw musiały dojechać do mariny w Gdyni, co bladym świtem było nie lada wyczynem, ale udało się i punktualnie o 10 wchodziły już na jacht, ciesząc się nadchodzącą, nową przygodą. Do godziny 14 spiker Misiek, który na ten czas stał się przewodnikiem dziewczyn w tym nowym dla nich świecie, pokazywał jak działa każdy sprzęt na jachcie, gdzie, co leży czy stoi, uczył jak wiązać węzły (ratowniczy, knagowy, ósemka, kotwiczny). A z wybiciem godziny 14 jacht odbił od brzegu a kierunek został obrany na Hel, pierwsze informacje w dzienniku pokładowym zapisane i ahoj przygodo!

 

„Pierwszy raz przy pełnym takielunku,
Biorę ster i trzymam kurs na wiatr”

 

Droga morska na Hel pełna była radości, ale i deszczu, jednak jak wiadomo Kasztany z cukru nie są, więc te kilka kropel krzywdy nam nie zrobiły, jak tylko na horyzoncie zamajaczył się ląd półwyspu Helskiego w oczach naszych dziewczyn rozbłysły małe iskierki szczęścia, bo pierwszy poważny rejs udało im się przetrwać w jednym kawałku a i zza chmur wyjrzało piękne słońce. Kiedy tylko cumy zostały zarzucony, odbijacze przywiązane załoga mogła wyjść na ląd. Jak wiadomo woda wyciąga głód, więc po krótkim spacerze po urokliwym Helu, wspólną decyzją dziewczyny poszły na obiadokolacje, jak morze to i powinna być rybka, ale ku zaskoczeniu wszystkich padło na kuchnię turecką…no cóż. Po posiłku pełne sił oddały się wspólnym zabawom na pięknej helskiej plaży, widziały rybę z plastikowych butelek i wieloryba z gazet, raczyły się też przepysznymi lodami lub goframi w okolicy mariny, a po zapadnięciu zmroku, kiedy już słońce cudnie zaszło, na jachcie odbyła się mini dyskoteka, bo w końcu dla żeglarzy w każdym porcie imprezy to chleb powszedni. Po tych wszystkich atrakcjach mijającego dnia, nasze dzielne dziewczyny zasypiały kołysane falami. A kiedy tylko słońce zajrzało do kajut, rozpoczął się kolejny dzień. Zaraz po śniadaniu zjedzonym na jachcie, całkiem inaczej smakowało niż takie domowe, pełne sił ruszyły ponownie w miasto – Hel, pierwszym punktem wizyty było fokarium, były świadkami karmienia i treningu fok, potem krótka wizyta na placu zabaw i nadeszła pora powrotu na jacht. Przed wypłynięciem w dalszą podróż trzy szczęściary umyły pokładu jachtu, aby w czystości można było płynąć dalej. Kurs obrany, tym razem padło na Sopot. Liny cumowe zebrane, odbijacze odwiązane, stery ustawione, wypływamy!

 

„I jest jak przy pierwszym pocałunku,
W ustach sól, gorącej wody smak.”

 

Całą drogę wisiało nad naszymi żeglarkami widmo burzy, ale na szczęście deszcz dopadł nas dopiero przy wpływaniu do portu, a skoro padał deszcz to był dobry czas na zjedzenie obiadokolacji, przygotowanej wspólnymi siłami, a po posprzątaniu okazało się, ze znów zaświeciło słońce, więc obowiązkowym był spacer po sopockiej promenadzie, aż do Gdyni. A po zapadnięciu zmroku, korzystając z atrakcji jakie zapewnia Sopot, dziewczyny zasiadły w kinie na molo, na ten dzień w repertuarze był Makbet, jednak pogoda i zimny wiatr szybko wypędziły je z powrotem do jachtu, zmęczone, szybko przebrały się w ciepłe piżamy i ponownie kołysane falami oddały się w objęcia Morfeusza. Ranek nastał zbyt szybko i zbyt pochmurny, ale zaraz po pysznym śniadaniu szybko się rozpogodziło, więc Kasztanowe żeglarki udały się jeszcze na spacer po Sopockim molo i znanej ulicy – deptaku Monte Cassino przez wszystkich zwanym Monciakiem. Kiedy nadeszło południe pora była ruszać w ostatnią już morska podróż do Gdańska. Tym razem morze było niespokojne, fale szalało a jachtem mocno bujało, co nie sprzyjało samopoczuciu dziewczyn, ale dzielnie trzymały fason i nie poddały się falom a w nagrodę w oddali majaczył Gdańsk, najpierw pomnik na Westerplatte, gdzie mimo fal dziewczyny wstały i oddały hołd poległym, wedle starego żeglarskiego zwyczaju. Potem miały okazje zobaczyć całe długie pobrzeże od strony wody, a nie każdy ma taką możliwość. I nastał ten smutny moment kiedy jacht po raz ostatni z załogą naszych dziewczyn zawijał do portu, ostatni raz miały okazje wiązać odbijacze i zwijać żagle. Po zacumowaniu, na zakończenie całej morskiej przygody, cała załoga razem z kapitem urządziłą sobie grilla na gdańskiej marinie i nadszedł smutny czas rozstania.

 

Te dwa dni pokazały naszym dziewczynom (jak i mi), że świat jeszcze bardzo wiele ma nam do zaoferowania i nie jedna taka przygoda przed nami. Dzięki tej lekcji wiemy, czym jest FOK i GROT, jak je rozwijać i zwijać, jak się knaguje liny, czym są i jak się mocuje odbijacze, czym są i do czego służą krawaty na jachcie. A co najważniejsze wiemy, że jak bardzo ważne jest zaufanie i współpraca w takich niecodziennych warunkach. To był czas obfitujący w różne pierwsze razy dla każdej z nas.

 

„Krople mgły w tęczowym kropel pyle,
Słyszę jak po deskach spływa dzień.
Jutro znów wypłynę, bo odkryłem,
Że wciąż brzmi żeglarska stara pieśń.”

 

– Karina

Fot. K.Klonowska